Kurs Sobie Robię – czyli kolejny odcinek zza kulis samodzielnego robienia kursu online. Przeczytaj, jeśli jesteś ekspertem, który ma (lub buduje) własną listę mailową.
Z tysiącem osób przychodzi wielka odpowiedzialność, czyli gdyby można było cofnąć czas…
Do listy mailowej byłam całkowicie przekonana lata temu – i dzięki temu z pasją większą niż prezenter w Mango TV zachęcałam swoich klientów do jej tworzenia. Przy tworzeniu list i newsletterów dla klientów najczęściej pracował sztab ludzi. Z agencją reklamową, całkiem niezłym budżetem, copywriterami w zespole, efekty były z reguły świetne. Listy klientów rosły, content był ciekawy i regularnie tworzony, wpływy tejże listy na sprzedaż widoczne i namacalne.
Luzik, dasz radę.
A nie, czekaj! Masz ją stworzyć sam???
W kwietniu (uwolniło się w moim kalendarzu kilka godzin, zwykle spędzanych w samochodzie – w końcu wszyscy klienci przekonali się do onlajnów) nadszedł czas na „practise what you preach”.
I stworzyłam własny newsletter. Być może jesteś jego częścią (chociaż pewnie w kwietniu nie odebrałeś ode mnie żadnego maila, bo „stworzyłam” nie jest synonimem słowa „wysłałam”)
Jeśli jesteś ekspertem i zależy ci na budowaniu społeczności, to pewnie już myślałeś o własnej liście mailowej. A może już ją masz. Ja, ze swoimi przekonaniami z obszaru B2B (budowanie listy jest łatwe, proste, przyjemne) zderzyłam się twardo z rzeczywistością niczym trzylatek, próbujący po raz pierwszy rowerka dwukołowego bez ojcowskiej asekuracji. Serio – nie miałam pojęcia, że jest z tym tyle pracy, kiedy robisz to samemu…
Jeśli to czytasz i właśnie w tej chwili sobie myślisz „No ja pierdziu, wiedziałem, że to trudne i bez sensu się za to brać” – POCZEKAJ!!! Jeszcze nie zabieraj swojej koparki z tej piaskownicy…
Gdybym mogła cofnąć czas o te trzy miesiące i zacząć od nowa, co bym zmieniła?
- Zamiast analizować i testować wszystkie dostępne systemy do mailingu, zostałabym od razu przy tym, z którym poczułam chemię. Tak było w przypadku Mailerlite (bezpłatny do 1000 subskrybentów). Tymczasem w marcu i kwietniu zapisałam się na wszystkie jazdy próbne systemów do mailingu i niczym testowy kierowca krążownika szos, próbowałam wcisnąć się w różne uliczki i testować hamowanie na autostradzie wszystkimi z nich. Prokrastynacja pełną gębą. Nie mogłam przecież zacząć, zanim nie wybiorę najlepszego (zdecydowanie Mailerlite nie jest najlepszy, ale chemia jest …Active Campaign tez daje radę…)
- Gdybym zaczynała ponownie trzy miesiące temu, pewnie zdecydowałabym od razu, o czym chcę pisać. Jeśli znamy się z prawdziwego świata, to pewnie łatwiej ci zaakceptować, że wrzucam do newslettera wiele tematów (takie moje „any kind of thinking”). Jeśli się osobiście nie znamy i dołączyłeś do mojej listy, zapisując się na przykład jako uczestnik jakiegoś mojego tematycznego webinaru, może cię to wkurzać… Piszę o Design Thinking, potem o modelach biznesowych a potem nagle incepcja – mailing o mailingu, a w międzyczasie kilka innych tematów i obszarów. Hm… Przeczytałam jeszcze raz pierwsze zdanie tego punktu… Oczywiście, że nie udałoby mi się sprecyzować jednego obszaru, o którym chcę pisać, no nie oszukujmy się 😉 Ale Tobie polecam spróbować. Ludzie mówią, że znalezienie swojej niszy pomaga 😉 Ja tymczasem zostaję przy ogólnym newsletterze o wszystkim i (uwaga, przerwa na reklamę) osobnym newsletterem z narzędziami i pomysłami do projektowania i prowadzenia spotkań i warsztatów online (tu możesz się zapisać, jeśli jeszcze cię tam nie ma)
- Trzy miesiące temu, wysyłając swoje pierwsze newslettery, byłam zachwycona graficznymi możliwościami, jakie dają narzędzia do mailingu. Wchodzisz w ten system i czujesz się, jak pierwszy raz w Legolandzie- tyle kolorowych opcji! No i korzystałam z nich oczywiście – obrazki, filmy, przyciski, wata cukrowa, karuzela z konikami. A potem sobie przypomniałam, że sama nie lubię takich kolorowych, pełnych gadżetów maili. Od kilku wysyłek wysyłam tylko teksty (ewentualnie z linkami). I okazuje się, że chyba nie tylko mi takie czyta się lepiej, bo otwieralność wzrosła !
- Pierwsze unsuby. Pierwszy wypisujący się z mojej listy człowiek to był naprawdę smuteczek… No jak to, „tak bardzo się starałam, a ty teraz nie chcesz mnie?”. Wierz mi, do dziś pamiętam, kto się pierwszy z mojej listy wypisał. Przy drugim zaczęłam to doceniać. Wypis z listy oznacza, że komuś nie podobają się moje treści i opuszczają miejsce, które nie spełnia ich oczekiwań. Całe szczęście. Nie chcesz zasypywać ludzi mailami, które nie wnoszą żadnej wartości w ich życie, trafią do spamu i będą ich wkurzać. Co więcej, zachęcaj ludzi do tego, żeby wypisywali się z Twojej listy, zamiast tylko kasować maile. I wreszcie, sam usuwaj raz na jakiś czas tych wszystkich, którzy nigdy maila od Ciebie nie otworzyli. Ja jestem już po dwóch takich czyszczeniach i wierz mi, nie jest łatwo kasować maile, szczególnie kiedy na początku masz ich niewiele… Ale to wyjdzie na zdrowie Twojej liście i Twoim newsletterowiczom. Co bym w tym obszarze zmieniła (i co mam w planach)? Zapytałabym te 14 osób, które samodzielnie się wypisały z mojej listy, co ich najbardziej wkurzało w moich mailach. Sprawdzam w mailerlite, jak można to zautomatyzować i pewnie wkrótce, jeśli to Ty zdecydujesz się wypisać, to będę Cię o to pytała.
- Jeśli mnie znasz osobiście, to wiesz, że powtarzam „porównuj się tylko ze sobą z przeszłości”. Tymczasem ja swoją własną przygodę z newsletterem zaczęłam od przeczytania kilku raportów na temat Open Rate, czyli wskaźnika otwieralności maili;) Oczywiście po to, żeby sprawdzić, czy mam gorzej czy lepiej niż średnia 😉 Na szczęście jednak zaraz ubrałam buty, żeby nie być tym szewcem, co boso łazi, i zamiast porównywać się z innymi, zaczęłam wyciągać wnioski ze swoich własnych kampanii – co zadziałało i dlaczego, co mogę powtórzyć, gdzie była wartość a gdzie nie? Analityka jest do pokochania (no może nie od pierwszego wrażenia;)
Mam nadzieję, że nie dałeś się spławić moim straszeniem i nadal masz w planach budowę własnej listy. Bo po drugiej stronie skali jest mnóstwo radości z własnego newslettera.W te trzy miesiące moja lista rozbudowała się do ponad tysiąca osób. Nie wszyscy otwierają wszystkie maile, ale wielu to robi, wielu odpisuje. Co mnie najbardziej cieszy? Odpowiedzi na moje pytania. Jedno proste „dziękuję”. Dużo dłuższe informacje zwrotne. Historie o tym, jak się wam coś przydało. Rzucone gdzieś na spotkaniu z nieznajomą jeszcze osobą „czytam twój mailing”. To wszystko daje sporo radości, wiele satysfakcji. Ja ze swojego newslettera nie zrezygnuję, nawet wtedy, gdy tylko rodzina będzie go czytać do końca 😉
Odcinek 1 przygód Kurs Sobie Robię : Gdzie umieścić kurs – znajdziesz tu.